"Czasem najbardziej odważną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest całym sercem
uwierzyć, że ze smutku może wyniknąć coś dobrego.."
- Wendy Brightbill -
Kiedyś pewna kobieta zapytała mnie, słysząc jak mówię o pewnym nieżyjącym już wybitnym artyście w czasie teraźniejszym „ooo, to on żyje?”, odpowiedziałam pewnym głosem „tak” :) Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to mogło mnie to postawić w dość dziwnym świetle ;)
Ale, tak szczerze, czy wybitni tak naprawdę umierają? Albo czy umierają Ci, których tak bardzo kochamy?
To tak naprawdę pewnie kwestia indywidualnego wyboru każdego z nas co do postrzegania śmierci.
Ich dzieła, świadectwa istnienia są wszędzie (tak samo żywe jak zawsze, przemawiające), wciąż mówi się o nich, zachwyca ich sztuką, podziwia, kocha - są więc obecni. Jedyną różnicą jest to, że fizycznie nie ma ich już przy nas, materialnie nasze dłonie nie dotkną ich już więcej a ich uszy nie dosłyszą słów naszego uwielbienia.
Nie potrafię się smucić, gdy ludzie mówią, że umarł wielki człowiek – bo ja wiem, że tacy są autentycznie nieśmiertelni. Tak to czuję.
Czy śmierć jest czymś co dotyka zmarłego czy dotyczy jednak bardziej nas – tu i teraz pozostałych?
Smutek wlewa się w nasze dusze, gdy umierają najbliżsi – to ludzkie, naturalne. Jednak jakby się tak szczegółowiej i logicznie zastanowić nad tego powodem do jakich dojdziemy wniosków? Przecież ONI sami są już teraz wolni, spokojni, szczęśliwi..
P.S. Nie każdemu zapewne mój sposób myślenia wyda się zrozumiały lecz przecież w tym cały urok życia, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobni i tak różni zarazem :) Więc tu najważniejsze jest zrozumienie tego co inne i zwykła ludzka życzliwość.
Słyszy się, że każdy ma konstytucyjne prawo do własnej opinii. Nie rozumiem czasem dlaczego najwięcej korzystają z niego pesymiści i 'hejterzy' ;)
Także ludzie, bądźmy pozytywni. Bądźmy dla siebie dobrzy. Bo życie jest zbyt wielką szansą na piękne i wielkie rzeczy, by odbierać ją sobie i innym, głupstwami, z tak niesprawiedliwą łatwością.